Przejdź do głównej zawartości

GEOPOLITYKA

Polaku, ucz się ukraińskiego!

Po biletomatach, które w kilku polskich miastach sprzedają bilety po ukraińsku przyszła pora na realizację przedsięwzięć bardziej absurdalnych i z większym rozmachem. Teraz Lublin ma się uczyć ukraińskiego, tak rzecze Stowarzyszenie Homo Faber, z troską pochylające się nad losem Ukraińców, którym trudno się zaaklimatyzować i spoić z Polakami. Dlatego bratnia Fundacja im. Stefana Batorego rzuciła trochę kaski na zbożny cel ukrainizacji Lubelaków. 
Swoją drogą to kuriozum, że fundacja posiadająca w swojej nazwie jednego z najwybitniejszych polskich władców, prowadzi działalność, za którą Batory kazałby ich w najlepszym razie wychłostać, a w najgorszym i według mnie optymalnym, skrócić o głowę. Nie wiem, może pomysłodawcy liczą, że dzięki tej inicjatywie ludzie w Lublinie docelowo będą mówić mieszaniną polskiego i ukraińskiego? To ma być taki odpowiednik surżyka, czyli mieszaniny ukraińskiego i rosyjskiego, który jest główną formą komunikacji na większości terytorium Ukrainy? Myślę jednak, że to Ukraińcy powinni zostać przy nauce języka polskiego, ponieważ to ich mowa wypełniona jest zapożyczeniami z języka polskiego, przypominając tym samym o przewadze kulturowej i politycznej Polski, która niosła im postęp cywilizacyjny. 
Kiedy budziła się tożsamość narodowa na Ukrainie, ludność ukraińska w Galicji starała się najpierw za wszelką cenę wyplenić polskie zapożyczenia językowe. W tym samym czasie nad Dnieprem gdzie powstał drugi równoległy ośrodek budującej się tożsamości ukraińskiej, Ukraińcy nie dostrzegali w używanym przez siebie języku polskich zapożyczeń. Kiedy z czasem wrogiem numer jeden ukraińskiej tożsamości narodowej została Rosja, wówczas Ci sami galicyjscy Ukraińcy, w ramach przeciwstawiania się rosyjskim coraz silniejszym wpływom, postanowili tolerować polonizmy, aby chociaż w ten sposób zaakcentować odmienność ukraińskiego od rosyjskiego. Co prawda na złość Polakom, w języku pisanym zdecydowali się na cyrylicę, zamiast pisma łacińskiego.
Dziś więc, jeśli się męczą z łacińską pisownią, to pretensje mogą mieć tylko do swoich przodków. Zresztą nad Dnieprem, ukraińskim posługiwali się głównie ludzie niewykształceni i tylko w Galicji zyskał on status języka docierającego do szerokich kręgów społecznych, w tym do ukraińskich mieszczan. Obecnie ukraiński również jest używany na Zachodniej Ukrainie, na Wschodniej zaś używa się języka rosyjskiego, a nad Dnieprem używa się wspomnianego surżyka, który jest mieszaniną obu języków i do wybuchu konfliktu z Rosją, wielu Ukraińców postulowało aby stał się on językiem narodowym współczesnej Ukrainy.
Trudno więc chyba oczekiwać od Polaków nauki ukraińskiego, skoro nie posługują się nim sami Ukraińcy. Co ciekawe, najczęstszą przyczyną bójek między Ukraińcami w Polsce są właśnie różnice językowe. Ukraińscy z Banderstatu, czyli z Zachodniej części Ukrainy, próbują za pomocą pięści wymuszać na Ukraińcach ze Wschodniej części kraju posługiwanie się językiem ukraińskim w Polsce zamiast rosyjskiego. Czasem z tego powodu obity zostać może jakiś Białorusin, no ale cóż, Ukraińcy są w Polsce jak u siebie. Jak sami mówią: Od Kijowa do Szczecina Wielka Ukraina!
Polacy mają się uczyć ukraińskiego, a tymczasem w 2017 roku Ukraina wprowadziła ustawę gwarantującą naukę mniejszościom narodowym tylko do 4 klasy szkoły podstawowej. Przeciwko takiemu podejściu zaprotestowały władze węgierskie, w trosce o społeczność węgierską na Ukrainie, natomiast polskie władze w obawie, że zostaną uznane za ruską agenturę, położyły uszy po sobie i udają, że problemu nie ma. Za to, jak donosi zaangażowana w akcję Gazeta Wyborcza, Lublinianie to wspaniała społeczność, która zebrała kilkadziesiąt tysięcy złotych na naukę polskiego dla Ukraińców z Lublina. Szkoda, że ci sami Polacy zapominają że na Ukrainie żyją tysiące Polaków, którzy dzięki ukraińskiej ustawie będą zmuszeni do nauki języka polskiego za własne pieniądze. Kondycja umysłowa współczesnego społeczeństwa polskiego (celowo nie piszę narodu), nie napawa optymizmem.
07.03.2019
_________________________________________

Donald Król Europy pozdrawia po banderowsku!

Ilekroć wydaje mi się, że już nic mnie nie zaskoczy w polskiej polityce, zwłaszcza po ostatniej kompromitacji rządu w Warszawie, to okazuje się, że można zrobić coś jeszcze bardziej głupiego i szkodliwego. I tak król Europy Donald I z niemieckiej dynastii Platformersów, postanowił odwiedzić dziką krainę na Wschodzie Europy. 


Przez ponad ćwierćwiecze mieszkańcy tej krainy pozwalali rozkradać swój majątek państwowy. Nikt się nie przejmował faktem, że kraj jest drenowany przez grupę kilku oligarchów dorabiających się niewyobrażalnych fortun. Ukraińców władze obłaskawiały tanim gazem i ropą, za które to surowce Ukraina nie płaciła Rosji całymi latami. Katastrofa była tylko kwestią czasu.

Frustrację społeczną Ukraińców wykorzystano do rozgrywek geopolitycznych. Prorosyjska polityka Prezydenta Janukowycza była mocno nie w smak zarówno, probanderowskiej opozycji jak i siłom zewnętrznym, zainteresowanym uzależnieniem Ukrainy od USA i UE.

Spory wkład w obalanie Janukowycza, do którego doszło 5 lat temu, miały też władze polskie i litewskie. Na skutek starcia agresywnych i uzbrojonych w broń palną bojówek neobanderowskich  z siłami bezpieczeństwa doszło do rozlewu krwi, na skutek którego Janukowycz, w obawie przed linczem, salwował się ucieczką z kraju, a władzę przejęli ludzie, którzy zaczęli budować swoje poparcie i  tożsamość Ukrainy na kulcie OUN-UPA.

Ukraina miała być krajem wolnym od korupcji, z dynamiczną gospodarką i systematycznie poprawiającą się  sytuacją materialną mieszkańców. Za rządów Janukowycza sytuacja była zła, ale po jego obaleniu stała się jeszcze gorsza. Korupcja dalej ma się dobrze, oligarchowie dalej kradną, teraz również pieniądze które otrzymuje Ukraina od USA, Polski czy innych państw. Szerzy się kult Bandery a wielu ukraińskich żołnierzy utożsamia się z tradycjami Ukraińców walczących w SS Galizien, co za Janukowycza byłoby nie do pomyślenia. Liczba ludności w kraju gwałtownie maleje na skutek wyjazdów Ukraińców za pracą.

Na  Ukrainę w takim położeniu przyjeżdża Król Donald, aby uczcić pamięć tych naiwnych, którzy 5 lat temu dali się ponieść propagandzie i stracili swoje życie, walcząc za rzekomą demokrację i dostatniejszą Ukrainę. Donald przemawiał w ukraińskim parlamencie po ukraińsku. W przemówieniu powoływał się na słowa Papieża Polaka, zapominając chyba, że w Kijowie rządzą ludzie, którzy nadają nazwy ulic tego miasta ludziom, którzy katolików kazali wycinać w pień.

„Nie ma  Europy bez Ukrainy” – stwierdził Król Europy. O! Jak to pięknie brzmi nieprawdaż? Tak patetycznie, wyniośle, ileż w tym troski i ciepła. Podobno według Donalda każdy kto nie jest solidarny z Ukrainą nie może się nazywać Europejczykiem. Wychodzi więc na to , że Donald pozbawił mnie mojej europejskości i nie wiem co ja teraz zrobię.

I tu się zastanawiam, czy Ukrainiec neonazista może się nazywać Europejczykiem? Donald wykazał się wyjątkową twardością  i hartem ducha stwierdzając, że  Europa nigdy nie uzna rosyjskiej agresji na Krymie i nie zrezygnuje z sankcji. To ciekawe, a propos tych sankcji, bo spora część Zachodniej Europy handluje dalej z Rosją w najlepsze, a z sankcji najgorliwiej wywiązuje się tylko...  Polska.

Donald obiecał również, że zrobi wszystko co w jego mocy aby Eurokołchoz, którym zawiaduje, był solidarny z Ukrainą. No cóż, gdyby nam przyszło oceniać  jego panowanie na podstawie tej deklaracji, to musielibyśmy stwierdzić, że słaby z niego król.  Jest takim królem, co to może sobie posiedzieć na tronie i jedyne co zrobić to zrugać swojego błazna. Na koniec swojego świetlistego jak przemyślenia Ewy Kopacz przemówienia, powitał Ukraińców na ich drodze do Eurokołchozu. Widać stratę w postaci odejścia Angoli, którzy wymówili mu posłuszeństwo, postanowił załatać Ukrami.

No tak, jeśliby popatrzeć na tę podmiankę od strony wielkości terytorium, to przyjmując Ukrainę w poczet swoich włości, nawet zyskał, przynajmniej na jakiś czas. Swoją ckliwą gadkę okrasił  popularnym i sprawdzonym na Ukrainie pozdrowieniem „Sława Ukrainie”, tym samym z którym na ustach Ukraińcy szli mordować Polaków na Wołyniu. Oczywiście Tusk miał świadomość, że postępuje niegodnie, niewłaściwe, niemoralnie, że to godzi w pamięć ofiar. Jak widać są ludzie, którzy nie uznają żadnych świętości.

Może skoro z powodzeniem wyeksportował na Ukrainę swojego wiernego sługę od czasomierzy, to zrobi nam tę przyjemność i sam po zakończeniu kariery Króla Europy, zostanie atamanem koszowym na Ukrainie? Czego Państwu i sobie życzę!

Przedwczesna radość z solidaryzmu wyszehradzkiego



Przyznam szczerze, że rzadko daje się nabrać na propagandę partii rządzącej, ale tym razem trochę dałem się wkręcić


Uwierzyłem bowiem, że idea szczytu Grupy Wyszehradzkiej padła, ponieważ w ramach solidarności z Polską, reszta państw członkowskich odmówiła udziału w tym przedsięwzięciu. Rzeczywistość wygląda jednak zupełnie inaczej niż chciałaby poseł Pawłowicz.
Tym chętniej uwierzyłem w tę rządową narrację, że choć nie wierzę powodzenie idei międzymorza, to wierzę w możliwość zacieśniania relacji gospodarczych, wojskowych i kulturowych właśnie w ramach Grupy Wyszehradzkiej.


Dodajmy relacji, które byłby korzystne dla wszystkich państw grupy, bo tylko takie sojusze uważam za wartościowe i etyczne. Niestety na odcinku syjonistycznym na solidaryzm z naszymi południowymi sąsiadami nie mamy raczej co liczyć.

Zarówno premier Węgier, jak i premier Czech, toczą dwustronne rozmowy z Netanjahu. I jak się okazuje nie powinno nas to raczej dziwić, ponieważ zarówno Czechy, jak i Węgry swoją lojalność wobec Izraela potwierdziły w ubiegłym roku, kiedy skrajnie filosemicki prezydent USA Donald Trump uznał Jerozolimę za stolicę Izraela. W ramach Unii Europejskiej z negatywnej opinii w tej kwestii uznania Jerozolimy za stolicę Izraela wyłamały się między innymi właśnie Czechy i Węgry.
Oba kraje postanowiły ugrać coś dla siebie na poparciu tej inicjatywy, zarówno w relacjach z Izraelem, jak i USA.

Orban utrzymuje dobre relacje osobiste z Netanjahu od dłuższego czasu.
Premier Izraela jako pierwszy zagraniczny przywódca gratulował Orbanowi po jego zwycięstwie w wyborach. Wiele osób dziwiło się jak to się stało, że kraje Grupy Wyszehradzkiej zgodziły się na obrady w Izraelu. Otóż w 2017 r. to Węgry zapoczątkowały współpracę Grupy Wyszehradzkiej z Izraelem w formule V4+.

To, co łączy też Orbana i Netanjahu, to wspólna niechęć do działalności Sorosa. Przypomnijmy, że w 2017 roku brakiem lojalności wobec grupy wykazały się Czesi i Słowaccy, spotykając się z Macronem, w ramach Trójkąta Sławkowskiego, który również pokazał brak trwałej jedności państw zgrupowanych w V4.
Jak więc widać na jednolity front i zgodną wspólną politykę zagraniczną w ramach tego układu, liczyć możemy tylko w wybranych kwestiach i nie będzie nią raczej obszar relacji z Izraelem i żydowską diasporą.

Hańba na Narodowym. Izrael i USA poniżają Polskę

Jeszcze przed najważniejszą częścią konferencyjnych rozmów amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo wezwał Polaków, by rozstrzygnęli kwestie związane ze zwrotem mienia ofiar Holokaustu.



'Milchama' znaczy 'wojna'


Rok po nieudanej próbie zawalczenia przez Polskę o swoją godność przy okazji nowelizacji ustawy o
IPN, Żydzi z wykorzystaniem amerykańskiego zaplecza, ostatecznie sprowadzają Polskę do parteru.
Polskie władze mogły się spodziewać takiego obrotu sprawy i dlatego tym bardziej pewne były zrobić wszystko, żeby do konferencji w Warszawie nie doszło. Były ambasador Izraela w Polsce Szewach Wiess mówi, że konferencja w Polsce to prestiż dla Polski, a prestiż daje siłę. Szkoda, że Izrael nie zorganizował tej konferencji u siebie, czyżby nie chciał tego prestiżu dla siebie?

Netanjahu w kuluarowych rozmowach z zaprzyjaźnionymi państwami arabskimi mówi o wojnie z Iranem. Kiedy Iran reaguje na te skandaliczne słowa, MSZ Izraela prostuje wypowiedź swojego premiera twierdząc, że mówił on o: „otwartych spotkaniach z najważniejszymi krajami arabskimi, które razem z Izraelem otwarcie rozmawiają o wspólnych interesach w zwalczaniu Iranu". Jednocześnie MSZ Izraela stwierdził, że reakcja Iranu na słowa premiera Izraela to kolejny dowód na to, w jakiej psychozie żyją Irańczycy.

Tymczasem żydowski korespondent agencji Associated Press Aron Heller napisał na Twitterze, że Netanjahu wyraźnie powiedział "milchama", co oznacza po hebrajsku "wojnę". Jeśli założyć nawet, że to przejęzyczenie i przyjąć za oficjalne stanowisko Izraela wersję po poprawkach, to również ona jest szokująca, bo jest w niej mowa o robieniu interesów na konfrontacji z Iranem. A przecież konferencja w Warszawie miała być formą troski o pokój i demokrację na Bliskim Wschodzie (sic!).

Tymczasem drugi dzień obrad pokazuje nam obraz dwóch kolonizatorów, którzy zjechali do swojej kolonii podyskutować o tym, jak podporządkować sobie inną zbuntowaną kolonię. Nie ma to, jak zorganizować sobie zjazd, na którym omawia się własne interesy na koszt polskiej kolonii. Niech polski podatnik płaci, przecież Polska to bogaty kraj, stać nas.

Granie holokaustem

 
Wiceprezydent USA Mike Pence w agresywnym tonie wskazuje na Iran jako główne zło na Bliskim Wschodzie, zapewnia Izrael o amerykańskiej przyjaźni i wygraża paluchem krajom Europy Zachodniej, za to że te bez zgody USA, próbują prowadzić własną niezależną politykę względem Persów. Mówi o tym, że USA zbiorą grupę państw, które poprowadzą do krucjaty przeciwko Iranowi. Żeby jeszcze bardziej obrzydzić światu Iran mówi, że Iran prze do kolejnego holokaustu. Jak widać władze USA i Izraela posuwają się bez mrugnięcia okiem się do wykorzystania tragedii holokaustu w rozgrywkach politycznych.

Rolą Polski jest siedzieć i słuchać tego, co mają jej do przekazania „mądrzejsi”. Sytuacja wydaje się być bardzo poważna, bo podobne wypowiedzi poprzedziły kiedyś ataki USA na takie kraje jak Irak, Libia czy Syria.

Zresztą czego się można spodziewać skoro w najbliższym otoczeniu Trumpa jedną z bardziej wpływowych postaci jest jego zięć Jared Kushner, który jest z pochodzenia Żydem, a jego ojcem jest bliski przyjaciel premiera Binjamina Netanjahu.

Historyczna kompromitacja Polski


Polski MSZ i kolejne nasze rzekomo polskie rządy kompromitują się na przestrzeni ostatnich 30 lat wielokrotnie, ale to wydarzenie przejdzie do historii, jako jedna z największych kompromitacji w historii naszej dyplomacji. Izrael i USA nas poniżają, a do tego pogarszają się nasze relacje z Iranem, Libanem, Chinami, Turcją czy Rosją.

Krzywo na organizację tej całej hucpy patrzą też Francja, Niemcy i Wielka Brytania. A tyle było zapewnień ze strony naszego MSZ, że konferencja nie ma antyirańskiego ostrza. Polsce przybywa problemów na jej własne życzenie i za jej własne pieniądze. Polska nie potrafi się odnaleźć kompletnie w realiach współczesnej geopolityki, dryfując na mieliznę emocjonalnej i nieracjonalnej polityki.

W tle do tej monty phytonowskiej konferencji, mamy jeszcze dziennikarkę amerykańskiej stacji, która stwierdziła, że Żydzi z getta walczyli przeciwko polskiemu i nazistowskiemu reżimowi.
Czy te słowa wypowiedziane mniej więcej w tym samym czasie kiedy przedstawiciel administracji rządowej USA oczekuje od Polski zapłaty Żydom, to przypadek?

Polska już raz poparła bezwarunkowo USA w jego awanturze z Irakiem, nic na tym nie zyskując poza stratą kilkunastu żołnierzy i milionów złotych. Jak widać, nie potrafimy wyciągać wniosków.

14.02.2019 Prawy.pl

 

Izrael czy Iran? Rosyjska gra na dwa fronty w Azji


W coraz trudniejszym położeniu znajduje się Iran. Najpierw USA próbuje z wykorzystaniem polskiego wasala zorganizować konferencję, która ma być preludium przed ostatecznym rozprawieniem się z Persami, którzy uwierają Trumpa coraz mocniej. A następnie zgoda Rosji na rozprawienie się Izraela ze wsparciem jakiego udziela Iran państwu syryjskiemu, bo jak inaczej określić przyzwolenie Rosji na zniszczenie nie tylko irańskich baz, ale również syryjskiej obrony przeciwlotniczej, wyposażonej w rosyjskie zestawy obrony przeciwlotniczej Pancyr. To zaskakujące, że na Bliskim Wchodzie zarówno Trump jak i Putin realizują politykę Izraela.


Rosja w trakcie konfliktu syryjskiego chciała zachować swoje wpływy polityczne w tym kraju oraz
utrzymać swoją bazę, która miała dla niej zarówno znaczenie strategiczne jak i prestiżowe. Zyskiwała też propagandowo, bo jej działania, miały również wpływ na ochronę chrześcijańskiej ludności cywilnej w Syrii przed islamskimi rzeźnikami z Państwa Islamskiego. Aktualnie można jednak odnieść wrażenie, że dalsza obecność Rosji w Syrii polegać ma na testowaniu własnych systemów uzbrojenia i udoskonalaniem taktyki prowadzenia walki oraz na powstrzymaniu Iranu przed dalszym wzmacniam swoich wpływów w Syrii.

Rosja sprawia wrażenie kraju dogadanego z Turcją co do losów Syrii. Rosyjsko-turecki deal obejmuje wg mnie kwestię zajęcia prze Turków części terytorium Syrii zamieszkanego przez Kurdów i pacyfikacji ich. Pomimo wielowiekowych antagonizmów rosyjsko-tureckich, aktualnie i według mnie na szczęście przejściowo, car Rosji i sułtan Turcji są sobie potrzebni. Ta rosyjsko-turecka symbioza bokiem wyjdzie zarówno Syrii jak i Iranowi. Oficjalnie Rosja odprowadzi solidarną politykę z Iranem, wpierając go w konfrontacji z USA. Obydwa kraje od kilku miesięcy, wspólnie z Turcją i Chinami tworzą oś, której celem jest wyparcie wpływów USA z Azji. Niestety sama oś jest niespójna jak każda oś, a im w niej więcej państw, tym tarcia i rozbieżności większe.

Turcja w grudniu ubiegłego roku poddała ostrej krytyce Izrael za masakrowanie Palestyńczyków, w zamian za co Erdogan został określony przez władze Izraela mianem antysemickiego dyktatora. Wiadomo jak działa żydowska machina, każdy kto poddaje ich krytyce staje się z automatu antysemitą, bo ta informacyjna broń ma w Europie i Północnej Ameryce siłę rażenia niewiele mniejszą od broni atomowej. W tym samym czasie Rosja zacieśnia relacje z Izraelem, sprzedając jeszcze broń Arabii Saudyjskiej, która również prowadzi politykę antyirańską. Rosja gra na dwa fronty. Oficjalnie wspiera Iran, równocześnie traktując go jako rywala. W tle jest nierozstrzygnięty konflikt o podział złóż ropy na Morzu Kaspijskim między obu krajami.

Pomimo pewnej poprawy relacji turecko-irańskich obydwa kraje mają do siebie ograniczone zaufanie, na skutek walki o wpływy w Syrii jak i Iraku. Właściwie jedynym pewnym partnerem dla Iranu są w tej chwili Chiny. Chiny i Persja to najstarsze cywilizacje w Azji, które dziś prowadzą udaną współpracę zarówno gospodarczą jak i wojskową. Iran dostarcza Chinom ropy i gazu, a Chiny sprzedają Iranowi wyroby przemysłowe i broń wytworzoną dzięki tej ropie. Chiny są pewniejszym sojusznikiem dla Iranu od Rosji, bo choć prowadzą również ekspansyjną politykę zagraniczną, to linie ich interesów się nie krzyżują tak jak to ma miejsce w przypadku Rosji i Iranu. Chiny kupują co prawda od Izraela sprzęt wojskowy, jednak w ogólnym bilansie zdecydowanie Iran jest dla nich istotniejszym partnerem. Poza tym, na wypadek wojny z USA, na Iran będą mogli liczyć, a na Izrael na pewno nie.

Rosja wykazuje brak konsekwencji we wspieraniu sojuszników  nie tylko wobec Iranu, ale również Armenii, z którą serdeczne relacje przehandlowała na rzecz sprzedaży broni Azerbejdżanowi. To zaskakująca postawa, bo każdy kraj, zwłaszcza taki jak Rosja, wobec którego jest prowadzona zmasowana nagonka, potrzebuje sojuszników, a Rosja traktuje ostatnio niemal wszystkich instrumentalnie. Chiny, być może za dekadę albo dwie, będą w stanie się przeciwstawić samodzielnie Stanom, ale nie Rosja, która potrzebuje trwałego sojuszu.

tekst ukazał się na Prawy.pl  28.01.2019

________________________

MSZ - marionetką. Tylko w czyich rękach?


Sytuację geopolityczną Polski do głoszenia informacji o antyariańskiej konferencji uznawałem za kiepską, ale kolejne posunięcia polskiego rządu to już dramat. Cała polska polityka zagraniczna po roku 1989 to kuriozum świadczące albo o nieuctwie i głupocie, albo celowym działaniu na rzecz czynników zewnętrznych. Doskonale nakreśla skalę problemu Krzysztof Baliński w swojej książce pt. MSZ polski czy antypolski.
Porażki, czy już klęski?
Polska nie wyciąga kompletnie żadnych wniosków ze swojej historii zwłaszcza z sytuacji geopolitycznej w jakiej się znajdowała w okresie II RP. Dzisiejsza sytuacja geopolityczna Polski jest tragiczna. Nie potrafimy utrzymywać dobrych relacji z tymi najbliższymi państwami, z którymi te relacje powinniśmy mieć jak najlepsze. Mam tu na myśli pozostałe państwa grupy Wyszehradzkiej czy Białoruś. Na odcinku białoruskim pewne posunięcia dające nadzieję normalizacji relacji wykonał minister Waszczykowski, jego plany zostały jednak szybko storpedowane i pokazano mu miejsce w szeregu.
W grupie Wyszehradzkiej jako jedyni nie potrafimy prowadzić wyważonej polityki, ani względem Ukrainy, ani Rosji. Dochodzi do tego, że to prezydent Czech a nie Polski domaga się od Ukraińców zaprzestania gloryfikacji nazistowskich pomagierów Hitlera z OUN- UPA. Polska mizdrzy się do Ukrainy w najlepsze i martwi bardziej czy starczy Ukraińców do pracy, niż o powrót Polaków z Zachodniej Europy. Nawet w relacjach z Litwą nie potrafimy zadbać o własne interesy. Nie lepiej wygląda sytuacja na arenie globalnej, gdzie mamy przegraną bitwę z Izraelem i USA o pamięć historyczną.
Pogorszenie relacji z Chinami na skutek aresztowania rzekomych szpiegów, pracujących na rzecz Chin. Okoliczności tej sprawy też są dla mnie mało przekonywujące. Wygląda to na przygotowanie gruntu pod większą operację i to nie przez nas inicjowaną.
I wreszcie sytuacja z Iranem, która po raz kolejny pokazuje jak głęboko jest już Polska zwasalizowana względem USA. Organizujemy konferencję u siebie, która ma pokazać, że Trump nie jest w swojej fiksacji na Iran osamotniony. Nie organizuje jej u siebie Francja, Wielka Brytania, czy Włochy, tylko Polska. Nasz kraj, który i tak już stracił przez sankcje i naciski USA na odcinku współpracy z Iranem, teraz postanowił pogrążyć się zupełnie.
Polska była dzięki współpracy z okresu PRLu postrzegana na Bliskim Wschodzie bardzo pozytywnie. Teraz jednak,na przestrzeni ostatnich dwóch dekad w oczach państw tego regionu, bardzo dużo straciła. Najpierw udział w awanturze irackiej, potem udział naszych służb i sił specjalnych w działaniach w Syrii, wymierzonych w wojska rządowe, a teraz organizacja antyariańskiej hucpy, której nikt inny nie chciał się podjąć. Wojna z Persami to idee fixe prezydentury Trumpa. Niemal każdy z prezydentów USA od czasów zakończenia II wojny światowej wywoływał jakąś awanturę i widać, że Trump nie chce być gorszy. Iran to ropa, ogromne możliwości dla polskiego przemysłu wydobywczego i rafineryjnego. Iran to Persowie a nie Arabowie, czego większość społeczeństwa w Polsce nie rozumie, to inna kultura i mentalność.
Persowie stoją na wyższym poziomie rozwoju kulturowego i cywilizacyjnego. Persowie, to owszem muzułmanie, ale odłamu szyickiego, nie nastawionego wrogo do chrześcijaństwa. W Iranie działa kościół katolicki, w przeciwieństwie do takiej proamerykańskiej Arabii Saudyjskiej, która jest sunnicka i zakazuje istnienia chrześcijaństwa na swoim terytorium. Iran, mimo że islamski, to jednak przyjaciel i cichy sojusznik osamotnionej chrześcijańskiej Armenii, otoczonej przez wrogie kraje sunnickie. Oczywiście padają już w Polsce głosy, że Iran zareagował nieadekwatnie do skali problemu, ostro napominając Polskę.

Polska półkolonią na własne życzenie

No cóż, może niech nasz MSZ bierze przykład z irańskiego, jak widać są kraje, które dbają o swój interes narodowy i są kraje półkolonialne, do takich należy Polska, które nie potrafią zabiegać o swoje interesy. Strach pomyśleć co jeszcze są wstanie zrobić nasze władze, żeby przypodobać się Amerykanom i Izraelowi. Dobre relacje oparte o wzajemne zaufanie i przyjaźń, buduje się całymi dekadami, a zniszczyć je, czy mocno nadszarpnąć można bardzo łatwo.


_____________________________________________________

Pseudonaukowość fałszywym fundamentem dla prawa do zabijania człowieka


Jakiś czas temu  obiegła świat  dość szokująca informacja, z której wynikało, iż we Francji postanowiono  wprowadzić rozporządzenie zakazujące pokazywania w przestrzeni publicznej uśmiechniętych dzieci z Zespołem Downa. Jak inicjatorzy pomysłu argumentują ten z pozoru co najmniej dziwny zakaz?

Uśmiech dziecka promocją antyaborcyjną


Mianowice uśmiechnięte dzieci z Zespołem Downa w przestrzeni publicznej zostały uznane za  'promowanie działań antyaborcyjnych' i 'zachęcanie  do nieusuwania ciąży  u kobiet, które wiedzą że urodzą niepełnosprawne dzieci'.


Według władz francuskich taka postawa w nowoczesnym laickim państwie jakim jest Francja jest nie do pomyślenia. Stykając się z takim myśleniem, normalny człowiek ma wrażenie, że współczesny świat wywrócił się do góry nogami, a Francja niegdyś określana mianem najstarszej córki Kościoła, od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej z każdą kolejna dekadą oddala się od ideałów, które kiedyś stanowiły o jej sile tak duchowej jak politycznej.

Pomysł stary jak świat


Słowo "eugenika" wywodzi się od greckiego słowa eugenes oznaczającego kogoś dobrze urodzonego. Przekładając to na odniesienie do pewnego systemu wartości  moglibyśmy powiedzieć, iż eugenika jest sztuką, czy nauką "dobrego urodzenia".  Jej początki sięgają jeszcze czasów starożytnej Grecji kiedy to wybitny filozof Platon, który postulował  postrzegać rozmnażanie się człowieka pod kątem jego  interesów i przydatności dla państwa. Wg niego  kobiety jak i mężczyźni w sile wieku powinni się rozmnażać tylko pomiędzy sobą. Natomiast po tym okresie  mięliby prawo obcować fizycznie już wedle swojego uznania, z tym jednak zastrzeżeniem, iż ewentualne potomstwo z tego okresu zostałoby uznane za nie w pełni wartościowe i skazane byłoby na śmierć.

Choć przez kolejne wieki, w ten czy inny sposób, próbowano oddziaływać na jakość rodzącego się potomstwa, to dopiero na skutek poglądów jakie niosła ze sobą Wielka Rewolucja Francuska oraz rewolucja przemysłowa, możemy mówić o planowym i zorganizowanym promowaniu prądów naukowych i filozoficznych, według których wartość człowieka miała być oceniana pod względem przydatności dla interesów państwa,czy rodzaju ludzkiego jako takiego.

Teorie wybielające przemoc

Wszystko zaczęło się od badań przyszłych  armijnych rekrutów. Badania te dowiodły, iż młodzi chłopcy, którzy masowo byli zatrudniani w XIX-wiecznych fabrykach i kopalniach, pracując ponad swoje siły  w okresie dorastania, doprowadzali do nieodwracalnych zmian fizycznych, byli niżsi i bardziej wątli niż ich rówieśnicy nie pracujący w fabrykach. Wyniki te były więc bardzo nie na rękę przemysłowcom, którzy na skutek ograniczenia pracy dzieci, straciliby na tym finansowo. Postanowiono więc niewygodny temat zatuszować, wymyślając inne naukowe uzasadnienie dla stanu fizycznego młodych rekrutów, pracujących wcześniej ponad siły. Wykorzystano do tego celu środowisko zwolenników teorii Karola Darwina, wśród których był Francis Galton, kuzyn i przyjaciel Darwina oraz Karl Pearson, radykalny socjalista zafascynowany marksizmem, zaangażowany również w ruch emancypacji kobiet czy kontrolę urodzeń.

Darwiniści uznali, że wątłe zdrowie poborowych to efekt degeneracji rasy ludzkiej, która z kolei wzięła się z niekontrolowanego doboru kobiet i mężczyzn, na skutek którego rozmnażały się słabe jednostki, a tym wedle darwinistów powinno się zabronić posiadać potomstwo. Darwiniści odpowiedzialność za taki stan rzeczy widzieli w etyce chrześcijańskiej, którą zwalczali już wcześniej.

Zwalczanie chrześcijaństwa


Chrześcijaństwo, które broniło słabe i niedostosowane społecznie jednostki przyczyniło się wg nich najpełniej  do degeneracji białej rasy. Darwiniści uznali więc praktycznie za swoją misję zaradzenie problemowi degeneracji populacji ludzkiej. Obaj wspomniani darwiniści uznali, iż w ciągu kilku pokoleń,  pozwalając się rozmnażać tylko najwybitniejszym jednostkom ludzkim, w znaczący sposób  podniesie się poziom rodzaju ludzkiego, zarówno w wymiarze umysłowym jak i fizycznym.


Dwukierunkowa eliminacja ludzi i nagroda Nobla

Prowadzone przez darwinowskich eugeników działania poszły w dwóch kierunkach: pierwszy, określony został mianem eugeniki negatywnej, w ramach, której zamierzano wyeliminować ze społeczeństwa jednostki słabsze tak intelektualnie jak i fizycznie. W tym celu postanowiono przeciwdziałać ich reprodukcji poprzez zakazywanie małżeństw, rozbijanie małżeństw już istniejących, sterylizację, przymusową aborcję oraz eutanazję w ramach której "eliminowane" miały być najpierw jednostki, a następnie w wypadku nazistowskich Niemiec całe grupy ludzi czy narody.

Drugi kierunek określany mianem tzw. eugeniki pozytywnej miał zakładać wsparcie ze strony państwa dla reprodukcji najbardziej wartościowych jednostek poprzez kontrolę zapłodnień. Pierwszym etapem była ścisła kontrola doboru małżeństw. Drugim elementem było utworzenie specjalnych ośrodków przypominających dzisiejsze ośrodki inseminacji zwierząt hodowlanych, w których odpowiednio dobrani młodzi mężczyźni zapładnialiby tylko odpowiednio wybrane młode kobiety. Już po II wojnie działania te były kontynuowane, w ramach projektu banku spermy laureatów Nagrody Nobla, który powstał w 1971.

Absurdy eugeniki i jej wyznawcy

Choć już badania z początku XX wieku dowiodły, że eugeniczne teorie darwinistów nie znajdują potwierdzenia naukowego, to poglądy nie straciły na atrakcyjności, ponieważ darwinizm był nie tylko nauką, ale również opartą na półprawdach swoistą mistyką, tym samym stając się ideologią, która choć absurdalna i niebezpieczna, znalazła swoich żarliwych wyznawców.

Od 1905 r., w kolejnych państwach powstają instytucje propagujące eugenikę oraz pierwsze ustawy eugeniczne. Co warte podkreślenia, prawa eugeniczne zostały przyjęte wyłącznie w państwach protestanckich, ponieważ Kościół Katolicki od początku stanowczo potępiał eugeniczną ideologię. W 1930 r. papież Pius XI wydał encyklikę Casti Conubi, w której potępił eugenikę i promowane przez nią rozwiązania.

Jak więc widać niebezpieczne dziś poglądy nawołujące do upowszechniania aborcji czy eutanazji mają  swoją historyczną ciągłość, z której czerpali i czerpią ateiści, socjaliści, marksiści, naziści czy feministki. Te antychrześcijańskie i antyludzkie idee znalazły najpierw podatny grunt w krajach protestanckich, oddziałując następnie negatywnie również na kraje katolickie. Kościół Katolicki choć sam stał się celem agresywnych ataków ze strony zwolenników cywilizacji śmierci, to znalazł siłę  aby jednoznacznie potępić tę  chorą i zgubną ideologię, której skutki odczuwamy zwłaszcza dziś.

Arkadiusz Miksa

_________________________________________________

PiSu czarowanie Wyszehradem

5.01.2019.

Czy PiS rzeczywiście jest zainteresowany współpracą w ramach Grupy Wyszehradzkiej? Moim zdaniem nie jest.  Patrząc na tę grupę czterech państw w wymiarze geopolitycznym to najmocniej powinno w niej iskrzyć pomiędzy Słowacją a Węgrami na tle silnej i zorganizowanej na Słowacji mniejszości węgierskiej. W rzeczywistości jednak dużo bardziej iskrzy na linii PiSowska Polska kontra pozostała trójka. 



Interes partii, czy paria interesu?

PiS oficjalnie mydli oczy wyborcom a zwłaszcza swojemu elektoratowi, który w dużej mierze oczekuje dobrej współpracy w ramach tej grupy, zwłaszcza z Węgrami. Z Węgrami jako takimi, bo to chyba najbardziej przyjaźnie nastawiony naród do Polaków ale również z Węgrami Orbana.

Dla wielu Polaków, nie tylko tych sympatyzujących z PiSem, Orban jest wzorem konserwatywnego polityka, skutecznie realizującego korzystną politykę dla własnego narodu i państwa. Wszystko byłoby ładnie, a może nawet  pięknie, gdyby nie to, że jednak PiSu nie stać na samodzielność suwerenność w działaniu. Reprezentuje on w Polsce interes państw trzecich.


W ramach tych interesów nie jest mu po drodze z żadnym państwem, które dąży do dobrych relacji z Rosją. Orban ze swoim podejściem do Rosji jest trudny do przełknięcia dla Prezesa Jarosława Kaczyńskiego, nazywanego przez niektórych 'Naczelnikiem'.  PiS stara się więc umiejętnie grać z jednej strony na sympatii polskich wyborców do Orbana,  jednocześnie starając się w jakimś stopniu sympatyzować z przywódcami naszej neosanacji, niechętnej Orbanowi.


Poparcie państw Grupy Wyszehradzkiej dla Tuska miało też swoje plusy. Jednym z nich była możliwość rozpętania spirali nienawiści względem premiera Węgier, co ułatwiło w przyszłości PiSowi przekonanie elektoratu do ochłodzenia swoich sympatii względem Orbana pod hasłem: „Węgry tak, Orban i Putin nie!”



Najlepsze łomy w Łomiankach?

Polska prowadzi zupełnie inną politykę od pozostałych państw Wyszehradu zarówno względem Rosji jak i Ukrainy.  Pozostałe państwa grupy nie widzą potrzeby pójścia na totalną konfrontację z Rosją jak i też bezkrytycznego wspierania ukraińskiego gospodarczego i politycznego bankruta.

Kolejną linią konfrontacji Polski w ramach grupy jest napięcie na linii Warszawa-Bratysława ze współpracą wojskową i Rosją w tle.  Jednym z pierwszych posunięć Antoniego Macierewicza na stanowisku Ministra Wojny był nocny atak na Centrum Eksperckie Kontrwywiadu NATO w Warszawie z wykorzystaniem potencjału wtedy jeszcze mało znanego aptekarza z Łomianek, który dowodził grupą szturmową. Być może Minister Wojny zasugerował się nazwą miejscowości licząc na to, że mieszkaniec Łomianek wprawnie operuje łomem, co skróci czas samego szturmu i uniemożliwi zatajenie współpracy tej instytucji z rosyjskim wywiadem.


Sztum się powiódł i udało się nawet znaleźć rzekome dowody zdrady szefów instytucji w postaci ryngrafów na ścianie, wśród których były te podarowane przez rosyjskie służby. Nadmienię  tylko, że takie ryngrafy wręczają sobie kurtuazyjnie szefowie służb mundurowych i jest to powszechna praktyka, przypominająca  wymianę proporczyków klubowych, czy narodowych przed meczami piłkarzy.


Ten rzekomy sukces miał jednak drugie dno a był nim fakt, iż w ramach współpracy państw NATO Centrum tym zarządzała Polska wspólnie ze Słowacją. Słowacy byli zaskoczeni całym szturmem i wnioskami szturmanów z wizji lokalnej.  Słowacka strona całe przedsięwzięcie odebrała jako afront, czego nie kryła na forum międzynarodowym. Z czasem sprawa przycichła, aż do marca tego roku kiedy to w słowackich mediach pojawiły się krytyczne informacje na temat sposobu w jaki  Centrum zarządza strona Polska pod wodzą PiSowskiego protegowanego Mariusza Maraska.



Słowacki żal i wizja międzymorza

Jak się okazuje najprawdopodobniej Słowacja zawiesi współpracę z Polską w ramach działania tego  Centrum i nawiąże współpracę z Finlandią. Słowacy stwierdzają, że Centrum owszem działa, ale NATO nie daje wiary, że z metodyką stylu działań strony polskiej uda się zachować najwyższe standardy szkolenia i zachowania tajemnicy. Słowacy z rozżaleniem stwierdzają, iż instytucja, które miało być wizytówką i chlubą polskiej i słowackiej armii, stała się symbolem dezinformacji i amatorszczyzny. W odniesieniu do Macierewicza  Słowacy stwierdzili, że  polski szef MON przejawia zachowania paranoiczne, a  Słowacji nie traktuje jako  partnera lecz jako konia trojańskiego Putina w Europie.

Choć osobiście idee międzymorza uważam za utopijną, to myślę, że akurat w ramach Grupy Wyszehradzkiej,  w zgranej drużynie  można by wiele osiągnąć. V4 to około 63 miliony ludności a więc mniej więcej tyle ile mają Francja, czy Wielka Brytania i niemal połowa potencjału ludnościowego Rosji.


To idealne położenie w centrum Europy na styku najważniejszych szlaków komunikacyjnych. To grupa państw z dobrze rozwiniętym rolnictwem i przemysłem rolno-spożywczym, przemysłem motoryzacyjnym i znaczącym potencjałem przemysłu obronnego dzięki któremu Polska i Czechy mogłyby zaopatrywać w broń i amunicję wszystkie cztery państwa, co znacznie obniżyłoby koszty badań i cenę produkcji. To wspólna historia, bliska kultura i tradycja, o czym nie muszę chyba nawet wspominać. Niestety w polityce  PiSu względem  grupy określanej mianem V4, występuje duży rozdźwięk pomiędzy oficjalnym przekazem medialnym a rzeczywistymi działaniami.

Dlaczego Polska dryfuje sama

To nie Węgry, Czechy czy Słowacja prowadzą politykę niezgodną z interesem państw tego regionu, ale to  Polska prowadzi  taką właśnie  politykę. Dlatego PiSowska Polska nie będzie nigdy liderem tego środowiska a wręcz odwrotnie, stanie się i już się staje samotnie dryfującym statkiem na geopolitycznym morzu Europy.

Przy takiej skali zniechęcania wszystkich do siebie w Europie pozostanie nam tylko liczyć na naszego rzekomego sojusznika zza oceanu.  Taki chyba jest rzeczywisty cel  naszego Naczelnika i naszego Ministra Wojny, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie na podstawie decyzji, które podejmują.

___________________________________


Turecki gambit


Głównym tematem komentarzy do aktualnej (rok 2016) sytuacji w Turcji stała się kwestia tego, czy pucz był rzeczywistą formą wewnętrznego sprzeciwu wobec rządów nowego sułtana, czy może sam sułtan Erdogan I go wykreował.  I choć najprawdopodobniej prawda leży gdzieś po środku, czyli pucz był dziełem  niezadowolonych, a Erdogan znał przynajmniej część jego założeń, tak naprawdę jest to w tej chwili kwestia drugorzędna. Dużo istotniejsze jest bowiem to, iż na geopolityczną mapę wkroczył właśnie nowy szachista - sułtan Erdogan I.


Barany na rzeź

Erdoganowi znudziła się rola podnóżka przy tronie  USA, jaką to jeszcze do niedawna sprawowała Turcja.  Niczym wilk poczuł krew wykrwawiającej się Europy, składającej się ze stada okaleczonych baranów, idących na multikulturową rzeź. Europa dziś to dla kogoś takiego jak Erdogan, to żaden partner w jego drodze do budowy imperialnej Turcji. Myliłby się jednak też ten, kto uważałby, że takim długofalowym partnerem będzie dla niego teraz Rosja po tym, jak niedawno miała miejsce odwilż w relacjach turecko-rosyjskich.  Myślę, że zarówno dla Erdogana jak i Putina, to zgrabne posunięcie medialne miało właśnie wymiar głównie propagandowy.

Obu stronom jest chwilowo potrzebne, podkreślam chwilowo, bo nie wierzę w żaden trwalszy układ czy sojusz Turcji z Rosją. Potencjału obu państw, zakres regionalnego oddziaływania, historia  oraz plany na przyszłość wskazują zdecydowanie na to, że są one na kursie kolizyjnym.
Słychać również głosy, iż za zamachem stoją Stany Zjednoczone, a głównym powodem wywołania przewrotu w Turcji miałyby być właśnie rzekome zacieśnianie relacji Turcji z Rosją. Teza absurdalna, bo USA doskonale zdaje sobie sprawę z rzeczywistego aktualnego potencjału tego rzekomego sojuszu.  Ponadto dla USA, destabilizowanie sytuacji w tej części świata jeszcze bardziej mogłoby się wymknąć spod kontroli i zakończyć katastrofą.

Turcja w dotychczasowym kształcie była partnerem zwłaszcza ostatnio trudnym, ale stabilnym i wątpię żeby Stany czuły potrzebę zmiany władz Turcji w obecnej sytuacji w regionie. W wymiarze strategicznym, Turcja jest  obok Japonii czy Korei najistotniejszym elementem światowej układanki sojuszy gwarantujących USA przewagę w świecie. Natomiast nie dziwi mnie atak Erdogana wymierzony w USA. Po prostu po mistrzowsku korzysta on z okazji i uderza pierwszy, bo  i tak wkrótce dostałby  reprymendę ze strony  USA. A w ten sposób on pierwszy atakuje i przejmuje inicjatywę, dzięki czemu za jakiś czas, atakowany przez USA, będzie mówił, że to zemsta USA za jego politykę ochłodzenia relacji ze Stanami. Zresztą z pewnością nie jest też tak, że Stany kompletnie nic na temat planowanego przewrotu nie wiedziały.


Straszno aż śmiesznie

Śmieszy mnie straszenie Turcji  przez Francję czy Niemcy konsekwencjami wprowadzenia kary śmierci w Turcji. Kara w postaci uniemożliwienie przystąpienia Turcji do UE to dobry żart,  bo Erdogan doskonale widzi słabość Unii i jej nieuchronny koniec, dlatego swoimi ostatnimi poczynaniami daje ewidentnie do zrozumienia, że w jego Turcji, nie ma już miejsca na mariaż z Unią. Turcja wg Erdogana nie będzie już przedmiotem polityki międzynarodowej, a stanie się niezależnym, znaczącym graczem na światowej szachownicy. Aktualne posunięcia nowego tureckiego sułtana można porównać do szachowego gambitu . Chwilowo Turcja na skutek posunięć Erdogana nieco straci zarówno wewnętrznie i jak i na arenie międzynarodowej, ale w dłuższej perspektywie zdecydowanie zyska.

W regionie już przychylnie na posunięcia Erdogana patrzy Arabia Saudyjska, a i skonfliktowany z Turcją Iran, choć w dłuższej perspektywie silne i imperialne rządy Erdogana będą nie na rękę temu państwu, to jednak rozbrat z USA jest korzystny dla Iranu. Teraz nie tylko Iran i Syria będą brały cięgi od USA i UE za sposób sprawowania władzy w swoich krajach, ale dołączy do nich zapewne Turcja. W grupie zawsze raźniej i łatwiej sprowadzić na "złą drogę" kolejne państwa.


Szczyt samobójczy naszych

W kontekście wydarzeń w Turcji nie sposób też obojętnie przejść obok sposobu sprawowania polskiej polityki zagranicznej względem Turcji, ponieważ Erdogan, obok społeczeństwa brytyjskiego, kompletnie psuje plany Kaczyńskiego. Motywem przewodnim polskiej polityki zagranicznej  jest przecież zacieśnianie współpracy z państwami, które delikatnie mówiąc nie pałają sympatią do Rosji. Najpierw PiS postawił na Wielką Brytanię, a ta postanowiła wyjść z UE, teraz Turcja ochłodzi swoje stosunki z USA i poprawia z Rosją. Taki rozwój sytuacji  jest wg mnie kolejnym dowodem na totalną nieudolność tego rządu w zakresie dalekowzrocznej polityki zagranicznej.

Turcy to nacja, której nie można  ufać, ukształtowana na zupełnie innym systemie wartości, ale mająca prawo do wyboru własnej drogi rozwoju. Niezależna Turcja to państwo słabsze i mniej skore do wszczynania kolejnych awantur w regionie USA i Izrael. Niezależna Turcja to koniec marzeń o bezwizowym  wjeździe  Turków do  UE, co poprawi i nasze bezpieczeństwo. Dzięki takiemu obrotowi sprawy osłabiona zostanie  i tak już beznadziejna pozycja Ukrainy, dla której Turcja miała być partnerem strategicznym.  Spadnie zaangażowanie Turcji w ramach NATO, a tym samym wydatkowane 47 milionów przez Polskę na organizację szczytu NATO okażą się  być pieniędzmi wyrzuconymi w błoto, bo rzekomo wzmocniony warszawskim szczytem sojusz przetrwał w swojej potędze raptem tydzień, by po tygodniu strzelić sobie przysłowiowego samobója.


Wśród geopolitycznych minusów rządów sułtana Erdogana należy wymienić pogorszenie się geopolitycznej sytuacji Grecji, Cypru czy Armenii oraz losu Kurdów. Niemniej myślę, że najbliższe 2-3 lata  Erdogan skupi się raczej na dalszym procesie wzmacniania swojej pozycji w państwie. Ucierpią  w najbliższym czasie jedynie Kurdowie, reszta sąsiadów Turcji  ma jeszcze kilka lat spokoju. Najtrudniej chyba przewidzieć kierunek postępowania Turcji względem Syrii, bo z jednej strony Erdogan będzie teraz uchodził za takiego samego dyktatora jak Asad, a więc atakowanie go z tej pozycji byłoby głupotą, z drugiej zaś strony utrzymanie się Asada w Syrii oznacza wzrost wpływów Rosji w regionie, a tego Turcja z pewnością sobie nie życzy.


Plastyczność amerykańskiej agentury

Tak na marginesie, ciekawie zachowuje się  w Polsce amerykańska agentura wpływu, która po zestrzeleniu rosyjskiego bombowca, gotowa była nosić Erdogana na rękach, a teraz nagle dostrzegła w nim zadatki  dyktatorskie, które podobno widać w jego postawie już od kilku lat. Dziwne. Jeszcze kilka tygodni temu jakoś tak skrzętnie zapominano o tym wątku rządów Erdogana, a teraz wylewa mu się na głowę kubły pomyj.

I czekam oczywiście na komentarze Frondy, Republiki, Gazety Polskiej i całej tej reszty wesołej propisowskiej gromadki, wskazujące, że za puczem stoi Putin, a pomagał mu w jego organizacji Mateusz  Piskorski i tzw. „Rosyjska piąta kolumna w Polsce”.

Komentarze