KULTURA

Poczet władców polskich w komiksie


Czasem zastanawiamy się w jaki sposób nauczać młode pokolenie historii. Co zrobić żeby do niego dotrzeć z naszą historią, naszą tożsamością? Czy tego chcemy czy nie, żyjemy w erze, w której coraz mocniej do głosu dochodzi przekaz obrazkowy.



 Nie da się jednak w procesie dydaktycznym nauczania historii czy pogłębiania świadomości
Moim numerem jeden w tym zakresie jest ostatnia publikacja Wydawnictwa AA pt. 'Poczet władców polskich w komiksie' autorstwa Pawła Kołodziejskiego i Bogusława Michalca. Książka ta to doskonały przykład w jaki sposób stworzyć coś, co jest w swojej kategorii kompletne. Stworzyć książkę historyczną dla dzieci i młodzieży, bogatą w swojej treści poznawczej zarówno pod kątem ilustracyjnym, jak i znaczącej ilości faktów historycznych.

Mamy tu więc  poczet polskich władców, w przejrzystej formie ilustracyjnej, opisany przystępnym językiem. Uniwersalność języka użytego w tej pozycji polega na tym, że jest on zrozumiały zarówno  dla dziesięciolatka, jego starszej o kilka lat siostry, jak i dla ich rodziców.

W odniesieniu graficznym mamy z kolei bogatą, niepowtarzalną kreskę, która zdecydowanie ubogaca treść publikacji i wciąga czytelnika. Kiedy zapoznałem się z notką biograficzną autora wszystko stało się jasne - Paweł Kołodziejski, to absolwent krakowskiej ASP, mający w swoim dorobku nie tylko ilustracje do wielu książek, ale również do cyklu malowideł do kościoła św. Klemensa w Trzemeśni oraz polichromii 'Bracia franciszkanie' w bernardyńskim refektarzu w Krakowie. Ponadto Paweł Kołodziejski jest autorem witraży w kaplicy w Porębie.

Mamy więc wszechstronnego artystę, w dokonaniach którego formy komiksowe zajmują poczesne miejsce. W tworzeniu tej publikacji w sukurs przyszedł mu Bogusław Michalec, twórca wielu książek i przewodników dla dzieci i młodzieży, dzięki któremu Poczet, jest książką przejrzystą a treść biogramów, tak jak wspomniałem wyżej, przystępnie ujęta.

Mimo bogactwa treści i ilustracji odnosi się wrażenie, ze nic nie jest w niej przypadkowe. Czytanie sprawia przyjemność, a każdy kolejny biogram władcy polskiego jest niepowtarzalny, okraszony wyjątkowymi ciekawostkami. Są też i odniesienia do współczesności, zmuszające czytelnika do refleksji, jak i spora dawka poczucia humoru.

W dobie wojny z Kościołem w Polsce publikacja ta ma jeszcze jeden istotny aspekt, pokazuje mianowicie jak ogromne znaczenie dla kształtowania się naszej państwowości i  świadomości narodowej miała zarówno sama wiara jak i Kościół jako instytucja. Książka jest nie tylko ciekawą formą materiału do nauki historii dla dzieci i młodzieży, ale tak samo i dla dorosłych jest doskonałą formą przypomnienia sobie wiedzy historycznej. Zwłaszcza dla tych, którzy w szkole byli z historią na bakier.

Nadmieńmy, że wydawnictwo AA z Krakowa, specjalizuje się w podobnych publikacjach, wydano między innymi Historię Polski i Dywizjon 303 również w formie komiksu. Poczet wydany został na wysokiej jakości papierze, wzbogacony o starannie wykonaną obwolutę.

Publikację tę jako miłośnik historii i komiksu zdecydowanie polecam i przyznaję, że sam dowiedziałem się z niej kilku nowych faktów. Poczet władców polskich w komiksie może być  zarówno pięknym, okolicznościowym prezentem jak i doskonałą formą uzupełnienia wiedzy zawartej w podręcznikach historii.

Paweł Kołodziejski, Bogusław Michalec, Poczet władców polskich w komiksie, Wydawnictwo AA. 2018, Kraków, 272 ss.

________________________________
 

Karol Hubert Rostworowski - artysta, narodowiec, katolik


Z wielkim niesmakiem patrzę na znaczną część współcześnie wystawianych sztuk teatralnych. Epatowanie pornografią, brzydotą, podważanie autorytetów moralnych, nihilzm,
profanacje - tak wygląda często współczesna polska sztuka. A przecież byli w naszej historii
wybitni ludzie kultury, którzy pozostawili po sobie bogatą i niezwykle wartościową spuściznę.

Jan Paweł II upomniał się o niego

Jednym z takich niesamowitych twórców był Karol Hubert Rostworowski. Jan Paweł II w rozmowie z jego
synem w 1991 powiedział:

„Trudno mi jednak w tej chwili, mówiąc do syna wielkiego polskiego
dramaturga Karola Huberta Rostworowskiego, nie zaświadczyć, ile ja sam zawdzięczam jego 
postaci, jego twórczości. Niech ten hołd pośmiertny wobec wielkiego polskiego pisarza,
wielkiego człowieka teatru, wielkiego chrześcijanina będzie jakimś spłaceniem długu, który
przez powojenne pokolenie w Polsce nie był spłacony, raczej ojciec pański – Karol Hubert
Rostworowski był, powiedziałbym, tendencyjnie zapomniany”. 

Po tak przedstawionej opinii przez samego Papieża Polaka można by już nic więcej nie dodawać, ale Jan Paweł II podkreślił też, że ten wybitny artysta i człowiek głębokiej wiary został przez potomnych... zapomniany. Nie powielając więc tego błędu przypomnijmy bogactwo i różnorodność talentów jaka epatowała z osoby tego wybitnego Polaka.

Chrześcijański Sofokles

Rostworowski był artystą można by rzec wielowymiarowym:  to dramaturg, muzyk, poeta. Był autorem wybitnych dramatów, osadzonych w realiach historycznych, mądrych, ubogacających czytelnika, czy widza. Drogę do sławy utorowały mu takie dzieła jak: “Judasz z Kariothu” z 1913 roku, następnie były “Kajus Cezar Kaligula”, “Miłosierdzie”, "Zmartwychwstanie", "Antychryst", czy "Niespodzianka", która uchodzi za największy sukces w jego dorobku i za którą otrzymał Państwową Nagrodę Literacką. W swojej twórczości silnie akcentował chrześcijański punkt widzenia przez co otrzymał przydomek "Chrześcijańskiego Sofoklesa". Pochylał się z troską nad bolączkami
społecznymi, poddawał krytyce polską klasę polityczną odradzającej się Polski.

Rostworowski to człowiek głębokiej wiary, którego religijność mocno ewoluowała.
Podczas studiów w zachodnioeuropejskich uczelniach uległ wpływom socjalistów i dopiero po
30 roku życia stał się żarliwym katolikiem. Mocno akcentował też wpływ odrodzenia religijnego
w jego życiu osobistym na jego twórczość. Twierdząc, że jego utwory do momentu nawrócenia były nic nie wartą tandetą, co znajdowało odniesienie w opiniach krytyków teatralnych i wśród widowni.

Spotkanie z Albertem Chmielowskim

Sztuki dramaturga z okresu buntu nie znalazły szerszego zrozumienia i uznania ale
wszystko uległo zmianie po powrocie na ścieżkę duchowego rozwoju. Co ciekawe,
Rostworowski chciał przystąpić do Zgromadzenia Braci Albertynów, prosił o przyjęcie do wspólnoty samego brata Alberta Chmielowskiego. Przyszły święty zniechęcał go do tego
zamiaru i przekonywał, że jego powołaniem jest sztuka. Echo tego wydarzenia pozostało w
dramacie Karola Wojtyły „Brat Naszego Boga”, w którym Rostworowski scharakteryzowany
zostaje jako Młody Człowiek, muzyk, proszący o natychmiastowe przyjęcie do bractwa
albertynów, tłumacząc, że „Będzie to jedyny środek dla uratowania mojej zachwianej wiary”.
Jego plan zostaje jednak storpedowany słowami: „Niech pan nie zapomina, że to nie my
wybieramy. My tylko zostajemy wybrani”. Religijność Karola Huberta pogłębiała się aż do
śmieci.

Pożegnany sercem dzwonu Zygmunta

Rostworowski, jeśli jest dziś w ogóle wspominany, to z pominięciem jednego istotnego
elementu w jego bogatym życiorysie jakim była przynależność do ruchu narodowego. A był on
mocno zaangażowanym działaczem czołowych endeckich organizacji i partii: Obozu Wielkiej
Polski czy Stronnictwa Narodowego (SN), z oddaniem pełniący swoje obowiązki. Z jednej
strony potrafił z mozołem budować psychologiczne portrety bohaterów swoich dramatów, z
drugiej zaś być niezwykle sumiennym i oddanym kierownikiem krakowskiej Straży Narodowej.
W okresie przewrotu majowego jednoznacznie opowiedział się przeciwko rewolcie Piłsudskiego,
pozostając do śmierci żarliwym przeciwnikiem sanacji. Rostworowski reprezentował w Radzie
Miasta Krakowa SN. Równolegle był również cenionym publicystą. Wielkim uznaniem cieszył
się jego cykl tekstów „Na marginesie polityki” drukowany na łamach „Głosu Narodu”. Karol
Hubert należał do wielkich przeciwników Wielkiej Rewolucji Francuskiej oraz całej jej spuścizny,
podkreślał wielokrotnie swój antysocjalizm i przestrzegał przed zgubnymi skutkami komunizmu,
tak dla Polski jak i łacińskiej Europy. Laicyzacji i zachwianemu ładowi moralnemu w polityce
przeciwstawiał praktyczne zastosowanie w życiu politycznym zasad Civitas Dei.


Do jego najbliższych przyjaciół należeli miedzy innymi wybitny endecki historyk Władysław
Konopczyński oraz równie wybitny malarz Józef Mehoffer. Kondukt pogrzebowy z trumną Karola Huberta Rostworowskiego żegnał Dzwon Zygmunta na Wawelu.

Tekst opublikowany został na łamach miesięcznika "Aspekt Polski"
___________________________________________________

Gajcy, przywrócony hołd, antidotum na przekłamania


Żyjemy w czasach, w których próbuje się cały czyn niepodległościowy czasu II wojny światowej ograniczyć niemal wyłączne do poczynań "Żołnierzy Wyklętych". Strategia ta ma dla mnie podwójnie krzywdzącą interpretację. Po pierwsze dotyka mnie jako Polaka świadomego faktu, że przed "Wyklętymi" byli inni, którzy przez kilka lat zarówno w kraju jak i poza jego granicami na wszystkich frontach II wojny toczyli zmagania z wrogiem. Po drugie dotyka mnie jako osobę identyfikującą się z ideą polskiego ruchu narodowego, której próbuje się wmówić, iż cały czyn niepodległościowy  ruchu narodowego tego okresu to zmagania Brygady Świętokrzyskiej i innych podobnych oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych.


Antidotum na ignorancję

Monumentalna biografia przybliżająca osobę Tadeusza Gajcego autorstwa znanego wrocławskiego krytyka literackiego Stanisława Beresia, wydana w ubiegłym roku, jest doskonałym antidotum na obydwie wykazane wyżej bolączki. Ukazuje nam ze szczególną starannością życie i twórczość wybitnego polskiego poety na tle losów Polaków w okupowanej Warszawie. Bereś już praktycznie na wstępie podkreśla, iż choć w obiegowej opinii  za najwybitniejszego poetę czasu wojny uchodził przez całe dekady Krzysztof Kamil Baczyński  za sprawą swojej przynależności do nurtu socjalistycznego, to według niego właśnie Gajcy zasługuje na miano najwybitniejszego poety pokolenia Kolumbów. I właśnie ta teza staje się punktem wyjścia do przybliżenia czytelnikom sylwetki ostatniego redaktora  pisma Sztuka i Naród (SiN).


Swoją opinię popiera autor opiniami takich artystów jak Leopold Staff, Jarosław Iwaszkiewicz, czy Zbigniew Herbert. Ten ostatni przez całe swoje życie zaciekle bronił Gajcego przed atakami chociażby ze strony Czesława Miłosza, a tuż przed swoją śmiercią określił go mianem "wnuka Norwida". W dniu 2 kwietnia minęła 75. rocznica wydania pierwszego numeru SiNu, pisma, które było programowym pismem Konfederacji Narodu i w zgodnej opinii praktycznie wszystkich znawców tematu najistotniejszym zjawiskiem kulturowym na  podziemnej mapie  działalności konspiracyjnej ówczesnej Polski. Już we wstępie Bereś także podkreśla ogromne zasługi środowiska PAXu w zabieganiu o pamięć i popularyzację dorobku nie tylko samego Gajcego, ale całego środowiska SiNu.

Publikacja kłamstwa

Pracę Beresia uznaję na tle innych publikacji poświęconych temu środowisku jako dość bezstronną. Mówię to w odniesieniu chociażby do wydanej 10 lat wcześniej biografii innego z redaktorów SiNu autorstwa feministki Elżbiety Janickiej pt. "Sztuka czy Naród? Monografia pisarska Andrzeja Trzebińskiego" Biografia Janickiej jest stekiem kłamstw i manipulacji, której celem jest dezawuowanie,  zarówno samego Trzebińskiego jak i ruchu narodowego jako takiego. Dla czytelników niekojarzących osoby napiszę tylko, iż  Janicka to ta sama osoba, która kilka lat temu postanowiła przypisać skłonności homoseksualne "Zośce" i "Rudemu" bohaterom "Kamieni na szaniec". U Janickiej podtekst homoseksualny jest jakąś formą fobii, bo w publikacji poświęconej  Trzebińskiemu również jemu próbuje przypisać takie skłonności, dodatkowo nawiązując przy tym do propagowanej rzekomo przez niemieckich ideologów nazizmu "męskiej miłości", która  miałaby być najwyższą formą relacji męsko-męskich.

W wypadku Trzebińskiego jest to o tyle niedorzeczne, że z jego pamiętników wyraźnie wynika, iż kobiety były jego słabością. Bereś na tym tle wypada bardzo dobrze. Po pierwsze w przeciwieństwie do Janickiej, nie opiera się w swoich osądach tylko na poglądach znanego masona Jana Józefa Lipskiego, zaciekłego wroga ruchu narodowego, ale cytuje również chociażby współczesnego publicystę związanego z "Myślą Polską" Macieja Motasa. Bogactwo odniesień do osoby głównego bohatera biografii i jego twórczości wśród współczensych mu artystów i pisarzy, czy niezwykle rzadko publikowany  materiał ikonograficzny poświęcony Gajcemu, a niedostępny w internecie, wystawiają tej publikacji wysoką notę.

Bereś szuka prawdy

Oczywiście autor, żeby nie być posądzonym o zbytnią sympatię wobec środowiska Konfederacji Narodu, stara się znaleźć jakiegoś przysłowiowego haka. W wypadku Gajcego hakiem tym ma być pomijanie w jego twórczości martyrologii Żydów z Warszawskiego Getta. Nieważne, że na jednej ze stron książki autor sam wspomina takie dni w Warszawie, w trakcie których rozstrzeliwano po 600 Polaków dziennie, istotne jest to, że się szczególnie nie pochylił nad losem społeczności żydowskiej. Osią rozważań w tym obszarze jest to, czy z okna mieszkania, w którym mieszkał Gajcy było  widać wydarzenia mające miejsce w gettcie. Ostatecznie, na szczęście dla Gajcego okazuje się, że nie mógł on tego widzieć.

Istotnym i ważnym spostrzeżeniem Beresia jest również, to dotyczące okoliczności oraz intencji jakie przeświecały członkom SiNu. Wspomniana wyżej Janicka w wypadku Trzebińskiego siliła się na teorię, wedle których przystąpienie do struktur Trzebińskiego to efekt jego niedojrzałości, albo potrzeby zaistnienia w szerszym środowisku. Bereś natomiast stawia sprawę jasno, według niego w wypadku Bronisława Kopiczyńskiego, Włodzimierza Bojarskiego, Andrzeja Trzebińskiego były to w pełni świadome wybory tej a nie innej drogi ideowej. I to właśnie Gajcy z posród nich był zdecydowanie bardziej poetą niż teoretykiem ruchu narodowego.

Śmierć Gajcego

Publikacja zawiera wiele ciekawostek dotyczących życia Gajcego i jego kolegów, których na próżno szukać w innych publikacjach lub są one mocno rozrzucone, tu zaś mamy jedno skomasowane źródło wiedzy. Jedną z takich ciekawostek są okoliczności śmierci Gajcego i jego serdecznego przyjaciela Zdzisława Stroińskiego również publicysty SiNu. Okazuje się, że zginęli oni na skutek wysadzenia przez Niemców budynku, którego oni bronili co samo w sobie nie jest oczywiście niczym wyjątkowym podczas powstania. Wyjątkowa była natomiast metoda zastosowana przez Niemców, którzy zastosowali najprawdopodobniej po raz pierwszy i być może wyjątkwo, a mianowicie atak z wykorzystaniem pyłu węglowego określanego mianem Tajfun. Broń tę  wcześniej testowano przy  zwalczaniu lotnictwa, ale dopiero przy wysadzaniu budynków pokazała swoje prawdziwe niszczycielskie żniwo, obracając w perzynę całą kamienicę i grzebiąc obu poetów  SiNu.

Poeta o poecie

Bereś jak na krytyka literackiego i poetę przystało, dokonuje doskonałych analiz twórczości Gajcego od strony literackiej, kiepsko natomiast czuje się w partiach opisowych swojej pracy, w których przychodzi mu zmierzyć się ze środowiskiem politycznym, którym otaczał się ostatni redaktor SiNu. Trudno zrozumieć dlaczego autor, opisując środowisko ONRu, czy Konfederacji Narodu, korzysta z tendencyjnych i wiekowych   monografii, poświęconych Obozowi Narodowo -Radykalnemu Szymona Rudnickiego, czy wspomnianego już wyżej J.J. Lipskiego. Widać wyraźnie, że autor kompletnie nie czuje tego tematu  i nie jest w stanie oddzielić w pracach Sz. Rudnickiego i J.J Lipskiego przysłowiowego ziarna od plew. Sytuację ratuje odniesienie się do publikacji wspomnianego również M. Motasa, czy Dawida Zadury.

Dobrze prezentują się natomiast te partie biografii, w których ideologia miesza się ze sztuką. Mam tu przede wszystkim na myśli uwypuklone linie konfrontacji i anatagonizmów artystów SiNu z artystami innych środowisk artystycznych. Pozwolę sobie zacytować obszerniejszy fragment pracy poświęcony największej chyba linii konfrontacji - SiN kontra Czesław Miłosz.

O przyczynach tego konfliktu Bereś pisze między innymi tak:

"Miłosz postrzegał ich jako samobójczych kontynuatorów romantycznej idei posłannictwa narodowego oraz ślepe narzędzie nacjonalistycznej ideologii, utopionych literacko w katastrofizmie, a zatem w poetyce bez przyszłości; oni zaś widzieli go jako chroniącego swoją skórę bezideowca, bredzącego coś o humanizmie i demokracji w dobie codziennych rzezi Polaków, udającego bezstronnego obserwatora filozofa dziejów, za którego ( i jemu podobnych) przyjdzie im zginąć, bo przecież jałowe dywagacje nad literackimi korzeniami faszyzmu nie są - ich zdaniem- żadnym narzędziem przed okupantami."

Przywrócony hołd

Ta monumentalna biografia, w której znalazło się miejsce i na analizę krótkiego życia artysty, jak i na analizę jego twórczości, jest na pewno w ogólnym bilansie hołdem dla wielkości artysty i wartości, które były mu bliskie. Zgromadzony w publikacji szczegółowy materiał każdemu, kto choć trochę zajmował się podobnymi badaniami, daje wyobrażenie o ilości czasu, który poświecił autor na to, aby publikacja w tym kształcie mogła ujrzeć światło dzienne. Nie znam szczegółowo dorobku naukowego S. Beresia, ale przypuszczam, że praca poświęcona Gajcemu jest najwartościowszą w jego  dotychczasowym  dorobku. Praca ta, jak wspomniałem już na wstępie, ma również istotne znaczenie dla pokazywania, zwłaszcza młodemu pokoleniu, że poza  niemal już mitycznymi  "Wyklętymi", wcześniej byli inni, młodzi ludzie, którzy przekonywali swoich rówieśników do tego, iż siłą narodu, świadczącą o jego żywotności i potędze, jest również świadoma swojej roli kultura narodowa, która może mieć większą moc sprawczą niż karabin. Choć  kiedy było trzeba to potrafili uzbrojeni tylko w pistolet (Stroiński), czy granat(Gajcy), stanąć na barykadzie,  aby w pierwszej linii  walczyć z elitarnymi oddziałami SS. Teraz pozostaje nam czekać na monografię Sztuki Narodu napisaną przez kogoś, kto nie będzie masonem, czy feministką.

Arkadiusz Miksa

________________________________________________

 Świadectwo wiary czeskiej intelektualistki


"Dobro nie jest słabe, ponieważ jest powolne.
Działa pomału, ponieważ nie można zwalczyć zła złem."
                                                                          Růžena Vacková


W powszechnej opinii Polaków o Czechach utarło się przekonanie, że naród czeski to po pierwsze naród sympatycznych i zabawnych lekkoduchów, ale niestety o tchórzliwej naturze, a po drugie Czesi znani są ze swojego głębokiego sceptycyzmu wobec religii, zwłaszcza katolicyzmu . Przykładem postaci łamiącej to stereotypowe myślenie o Czechach, jest postać Růženy Vackovej - Czeszki, z której dumny może być nie tylko naród czeski  ale również każdy katolik.

Jedne studia jej nie wystarczały

Bohaterka artykułu urodziła się w 1901 roku, po maturze studiowała na Uniwersytecie Karola w Pradze, gdzie studiowała jednocześnie archeologię, filozofię, historię sztuki i estetykę. Po pięciu latach studiów wyjechała na stypendium do Niemieckiego Instytutu Archeologii w Rzymie. Kolejnym krokiem w jej naukowej karierze było przedstawienie rozprawy habilitacyjnej, dzięki której została docentką wspomnianego Uniwersytetu Karola w Pradze.

W tym czasie, choć poświęcała się przede wszystkim wybranym zagadnieniom naukowym, to była również aktywna w życiu intelektualnym międzywojennej Pragi. Bywała widywana w kręgach zarówno czeskich komunistów, centroprawicowców jak i w środowiskach inteligencji katolickiej. Mimo, że w ówczesnych Czechach panował trend poglądów, stopniowo jednak zawężało się pole jej znajomych do środowisk intelektualnych, którym z lewicowym duchem tamtych dni nie było po drodze.

Fakty nazywane po imieniu

Jako osoba bardzo aktywna na wielu płaszczyznach zaczęła między innymi pisać do dwutygodnika katolickich intelektualistów "Tak". Vackovą niepokoiły fascynacje czeskiego społeczeństwa Związkiem Radzieckim. Według niej poglądy lewicowe były płytkie i nie oferowały niczego wartościowego. Swojej niechęci do panującego w Czechach trendu dała upust w artykule pt.: "W czym upatrujemy bolszewizacji czeskiej kultury", w którym, jak przytacza Mariusz Surosz, biograf Vackovej, pisała:

"[...] dlaczego obecnie ta tak zwana bolszewizacja ma tak uwodzące intelektualistów niebieskie oczy? Głównie dlatego, że nie wymaga mózgu i ducha". 

Czeska intelektualistka krytykowała skrajny materializm, który stał się towarem eksportowym radzieckich towarzyszy.

Druga połowa lat trzydziestych to rosnące zagrożenie ze strony Niemiec, które bardzo szybko i realnie oceniała Vackowa pisząc:

"Narodowym posłaniem Niemców jest narzucać swoją wolę jako wolę absolutnie najlepszą: kiedyś swoje tezy protestanckie, potem marksistowskie, a teraz tezy narodowo-socjalistyczne. A wszystkie tezy jako poglądy uzasadniają ich rządy. [...] Chcę tylko powiedzieć, że jakikolwiek związek choćby z niemieckim nacjonalizmem oznaczałby teraz skorumpowanie czeskiego ducha".

 W 1939 roku nie kryła swojego rozczarowania postawą prezydenta Edvarda Benesa, który oddał Niemcom kraj bez walki. Podczas wojny za działalność w czeskim  ruchu oporu aresztowany został jej brat Vladimir Vacek, rok później aresztowany został również jej szwagier - Serb z Bośni - Alexander Gjurica, obaj zostali przez Niemców zabici. Vackova początkowo pisywała artykuły o tematyce  kulturalnej do jednej z gazet, w której Niemcy nie ingerowali w treści bliskie jej zainteresowaniom. Kiedy jednak w 1942 roku, również dział poświęcony kulturze otrzymał zadanie sławienie niemieckiej władzy, Vackowa odmówiła dalszej współpracy, pomimo to za niemiecką inspiracją zamieszczony został proniemiecki tekst, podpisany w taki sposób, że wskazywał on na Vackovą, jako jego autorkę. Po wojnie Vacková musiała się z tego tekstu wytłumaczyć przed stosowną komisją badającą współpracę Czechów z okupantem.

Ruch oporu i pierwsze aresztowanie

Trudno powiedzieć dokładnie od kiedy rozpoczęła współpracę z ruchem oporu, natomiast wiemy na pewno, że była łączniczką, przenosiła radiostację i użyczała swojego mieszkania podczas prowadzenia bardzo ważnych akcji ruchu oporu, między innymi rekonstrukcji pocisków V-2.

Pod koniec lutego 1942 roku, została aresztowana z zarzutem zdrady stanu i umieszczona w więzieniu na Pankracu, który był odpowiednikiem słynnego więzienia na Szucha w Warszawie. Kiedy siedziała w celi pogodzona ze śmiercią uśmiechnęło się do niej szczęście, ponieważ powstańcy prascy 5 maja uwolnili więźniów Pankraca. Po wojnie błyskawicznie wróciła do swojego przedwojennego trybu życia a więc na uczelnię, do pracy naukowej i publicystycznej.

Od tego czasu jej znajomi wyraźnie dostrzegali już również jej katolickość. Trudno powiedzieć kiedy zaszła w  niej przemiana, która poprowadziła ją od ateistycznej intelektualistki do żarliwej intelektualistki katoliczki. Na jej zmianę podejścia do religii wpływ miały z pewnością jej przeżycia  z czasu okupacji. O swojej drodze do Boga mówiła tak:

"Nie jest ciężko poznać Boga, ale ciężko mu się poddać". 

W okresie tym zaczęła współpracować z księdzem Josefem Zveriną i jezuitą Tomislavem Kolakovicem, niesamowicie mocno zaangażowanym w życie Kościoła intelektualistą, głęboko krytukującym komunizm, system który stopniowo po wojnie przejmował kontrolę nad Czechosłowacją. Jezuita zaangażował się w głoszenie słowa Bożego  między innymi wśród  robotników i uczniów. Vackowa zaś wraz z księdzem Zveriną skupiła się na działalności w środowiskach katolickich intelektualistów. Czas do działania, jak podkreślali, był doskonały, bo wielu ludzi, zwłaszcza młodych garnęło się do Kościoła Katolickiego w Czechach.

Burzliwa profesura Vackovej

W 1947 roku jako druga kobieta w historii Uniwersytetu Karola zostaje profesorem. W lutym 1947 roku w kolejnych numerach tygodnika "Katolik"ukazuje się jej obszerny artykuł pt. "Katolicki pogląd na sztukę". Artykuł był ostrą krytyka komunizmu i materializmu dialektycznego. Publikacja ta zbiegła się w czasie z dopełnieniem się przejmowania przez czeskich komunistów władzy w kraju, przeciwko czemu zaczęli protestować studenci. W zorganizowanej studenckiej manifestacji, bohaterka artykułu była jedynym wykładowcą, który wziął w niej czynny udział, a manifestacja została rozpędzona. Pokłosiem manifestacji było usunięcie części wykładowców i relegowanie wielu studentów. Vackova próbowała całe odium winy wziąć na siebie, w efekcie i ona została odsunięta od wykładów, urlopowana z obniżoną o połowę pensją.

Równolegle rozpoczęło się w Czechach brutalne niszczenie Kościoła, likwidowano szkoły katolickie, prasę katolicką, konfiskowano majątki, zniszczono struktury Akcji Katolickiej a następnie przejęto je i podporządkowano. Lider czeskich komunistów Klement Gottwald twierdził: "Trzeba Kościół zneutralizować, dostać go w swoje ręce, tak aby służył władzy." Aresztowano biskupów i księży. Za brutalne niszczenie Kościoła papież Pius XII obłożył ekskomuniką czeskich członków partii komunistycznej, na co ci postanowili zerwać stosunki dyplomatyczne z Watykanem. Księża otrzymywali wysokie wyroki więzienia, a często nawet dożywocie.

Drugie aresztowanie

Vackovą aresztowano w 1952 roku, po sfingowanym procesie, oskarżając o organizowanie spotkań "reakcyjnej młodzieży katolickiej" i wrogą Czechosłowacji działalność na rzecz Watykanu. Skazana została na 12 lat, co i tak należy uznać za szczęście, ponieważ w tym samym procesie dwie osoby duchowne skazano na śmierć. Z więzienia wyszła w lutym 1974 roku jako siedemdziesięciotrzyletnia kobieta. W więzieniu traktowana była jak więzień polityczny i więziona w warunkach łamiących standardy międzynarodowe.

Niemal od początku pobytu w więzieniu aktywnie zaangażowała się w działania na rzecz poprawy sytuacji więzionych kobiet, organizując strajki,  pisząc petycje do ONZ oraz prowadziła  działalność edukacyjną wśród współwięźniarek.  Choć w w trakcie odbywania kary inni więźniowie dzięki amnestii wychodzili z więzienia, to amnestia jednak nie obejmowała Vackovej, ponieważ została również skazana za rzekome posiadanie broni. Dopiero na skutek amnestii w 1967 wyszła z więzienia, niestety nie miała wtedy nawet gdzie zamieszkać, ponieważ państwo skonfiskowało jej również mieszkanie.

Na skutek zaangażowania się w działalność opozycyjną w okresie wydarzeń praskiej wiosny, sąd uznał, że rehabilitacja wyroku z 1952 roku nie jest możliwa. Dla Vackovej nie miało to już kompletnie żadnego znaczenia, na wolności pochłonęła ją znów działalność naukowa i badanie historii Celtów.

Przed śmiercią odebrała jeszcze przemycony order Pro Ecclesia et Pontificate (Dla Kościoła i Papieża), w ten sposób Papież Jan Paweł II uhonorwał wybitne zasługi Czeszki dla Kościoła. Po upadku komunizmu doczekała się rehabilitacji, Uniwersytet Karola pośmiertnie przyznał jej złoty medal a prezydent Vaclav Havel jedno z najwyższych odznaczeń państwowych Order Tomasa Masaryka.

Artykuł powstał w oparciu o publikację Mariusza Surosza pt. "Ach, te Czeszki", oraz   dzięki pomocy Małgorzaty Bejsovec.

Arkadiusz Miksa

Komentarze